Powrót
Po zleceniu , które otrzymałem od LOY-a moja sytuacja się nieco poprawiła . Nie na tyle, aby przenieść biuro ze starego magazynu do jakiejś porządniejszej dzielnicy , ale na tyle, aby moją główną klientelą przestały być drobne szumowiny oraz gospodynie domowe z robotniczej dzielnicy . No cóż - marka robi swoje .
Pewnego pięknego czerwcowego dnia , gdy siedziałem z nogami na blacie po raz setny czytając z nudów lokalny szmatławiec usłyszałem delikatne pukanie do drzwi . Pukanie na tyle subtelne, iż wiedziałem, że za drzwiami znajduję się kobieta .
- Proszę - powiedziałem zdejmując nogi z biurka i przykrywając gazetę stertą papierów, aby wyglądało na to, iż czymś się zajmuję i ( co trudniejsze ) że wiem co robię . Moim oczom ukazała się kobieta o pięknych długich nogach, talii osy oraz wielkich smutnych oczach ukrywanych pod dłuuuugimi rzęsami .
- EEE - zagaiłem elokwentnie rozmowę . Całe szczęście Zjawisko jakie stało przede mną dobrze wiedziało po co tu przyszło i wybawiło mnie z chwilowej pustki w głowie :
- Potrzebuję Pańskiej pomocy - powiedziało Zjawisko i zatrzepotało rzęsami patrząc mi w oczy, jak jest w stanie patrzeć jedynie konająca sarna . Po czym przycupnęło na fotelu dla interesantów po drugiej stronie biurka zakładając skromnie nogę na nogę .
Zdrowy rozsądek oraz wieloletnie doświadczenie podpowiedziały mi, iż właśnie do mojego życia weszły kłopoty . I to dużo poważniejsze niż 120 kilogramowy drab z nożem i mózgiem wielkości tic-taca. Były to kłopoty na 10 centymetrowej szpilce, z paznokciami długości szponów orła i długim cienkim papierosem, który wylądował w zaciśniętych krwistoczerownych ustach. To samo doświadczenie podpowiadało mi, aby jak najszybciej spławić Zjawisko bez wysłuchiwania co ma mi do powiedzenia .
Tak tez zrobiłem . Spławiłem doświadczenie i zdrowy rozsądek i sprawnym ruchem wychyliłem się zza biurka, aby przypalić Zjawisku papierosa .
- Czym mogę służyć ? - zapytałem tym razem bardziej inteligentnie
Sprawa była prosta ( Jak się później okazało zbyt prosta ) . Zjawisko chciało uciec od swojego duuuużo starszego Wujaszka i to w sposób taki, aby on podejrzewał, iż nie żyje . Czyli wypadek . Na przykład samochodowy . Tutaj na scenę miałem wkroczyć Ja - Wszystko zorganizować tak, aby Wujaszek opłakiwał odejście Zjawiska, a To mogło się cieszyć nieskrępowaną miłością w objęciach nowego amanta gdzieś w pięknych i ciepłych krajach .
Spora suma o jakiej nie dyskutowałem ( gentelmani ?? widział ktoś kiedyś jakiegoś w moim biurze ?? nie dyskutują o pieniądzach ) spowodowała, iż resztki zdrowego rozsądku utopiłem tej nocy w whisky oraz rozważaniach, co zrobię z tak okrągłą sumką .
Sprawa poszła jak z płatka - swingowałem wypadek, a właściwie jego poszlaki w postaci spalonego, strzaskanego wraku auta, którym jeździło na ogól Zjawisko, po czym z daleka mając kieszenie pełne zarobionej gotówki patrzyłem na " pogrzeb " oraz rozpaczającego Wujaszka .
Cała sprawa się dość mocno pokomplikowała, gdy parę dni później siedząc z nogami na biurku i czytając kolejny numer tego samego regionalnego szmatławca stwierdziłem, iż ktoś zapukał do drzwi na tyle energicznie, że wpadły one do środka razem z kawałkami futryny .
Myśli, iż to zdecydowanie nie kobieta oraz, że muszę złożyć zażalenie do Cechu Rzemiosł na kolesia, który te drzwi osadzał, przerwało pojawienie się w otworze po drzwiach czegoś w rodzaju " zapory zastępczej " w postaci faceta 2x2 metra w kiepsko pasującym garniturze uszytym chyba z wojskowego namiotu . Za panem wszedł jego klon (przynajmniej sądząc po wielkości oraz wyrazie twarzy ), a za nim jeszcze dwóch .
Spoko - chłopcy zobaczyli na "naszej klasie", że piętro niżej jest zlot drużyny hokejowej z 1992 roku i pomylili piętra pomyślałem. Niestety nie . Za nimi wszedł facet mojej postury, ze szczupłą twarzą oraz zimnymi oczami lisa . Dziwnym trafem to on był najbardziej wygadany.
- W czym mogę panom pomóc?- zapytałem, w końcu nasz klient nasz pan . Czterech "szerokich " przybrało miny barana i widać po nich było, iż usilnie próbują się odnaleźć w sytuacji tak trudnej, jak odpowiedź na moje pytanie. W obawie o ich przegrzane mózgi lisowaty skinął głową. Najbardziej rozgarnięty z " kwadratowych " uśmiechnął się z wdzięczności za zdjęcie z niego ciężaru myślenia (chyba jedynego, jakiego by nie dał rady udźwignąć ) po czym dłonią wielkości wiadra wyłuskał mnie zza biurka i, przeciągając po jego blacie, przystawił około pół metra od twarzy lisowatego .
-Nie dosłyszeli - pomyślałem , tłumacząc konieczność przybliżenia mojej facjaty do swoich narządów słuchowych .
Niestety nie - kwadratowy wykonał kolejny ruch ręką, po którym postanowiłem wylądować na ścianie za biurkiem . Wraz z biurkiem oraz wszystkim wokoło. A co mi tam zależy .
Se poleżę – pomyślałem , ale Kwadratowy łapiąc mnie za koszulę pomógł mi wstać, gdy Lisowaty wycedził praktycznie nie ruszając ustami :
- Jestem od Wujaszka –
Domyśliłem się, że pozostała czwórka także, wszak nie wyglądali na mormońskich sprzedawców sztucznych bukietów, więc zaoszczędziłem sobie pytanie o to. Sobie i kolejnej ścianie.
- Wujaszek jest bardzo zainteresowany pewnym wypadkiem, po którym niedawno jeszcze płakał jak bóbr nieutulony w żalu. Jak wiesz to twardy facet i na takie wybuchy ludzkich uczuć pozwala sobie naprawdę rzadko .
- Łączę się w żalu - powiedziałem po czym obejrzałem przeciwległą ścianę i wiszącą na niej moją licencję oprawioną w tandetna ramkę z odległości zero . Nawet nie próbowałem wstać, bo wiedziałem, że Kwadratowy przyjdzie z pomocą . I tym razem się nie pomyliłem .
- Chciałbym, żebyś mi co nieco o tym opowiedział – syknął Lisowaty
- Nie bardzo wiem co. O sprawie wiem z gazet – postanowiłem zachować lojalność wobec klientki, choć wiedziałem, że oni wiedzą po co tu przyszli i że bez tego nie wyjdą . Miałem jedynie głupią nadzieje, że uda mi się ich nieco wyprowadzić w pole, aby zyskać czas. Mój nieco poobijany mózg szukał gorączkowo wyjścia z sytuacji, więc gra na zwłokę była jedynym, co mogłem na razie zrobić .
Niestety wyjście z sytuacji znalazł Lisowaty i już po chwili wisiałem do góry nogami będąc całkowicie za oknem mojego biura znajdującego się jakieś 20 metrów nad ziemią . Kwadratowi, przytrzymujący moje kostki, nie wyglądali na zmęczonych, ale modliłem się w duchu, aby żaden z nich nie miał kataru, albo nie musiał się podrapać .
- Dobra, dobra , zmieniłem zdanie –
Powiedziałem . No cóż . Nawet nie wiecie jak punkt widzenia zależy od punktu siedzenia . A w tym przypadku wiszenia .
Kwadratowi wciągnęli mnie powrotem do pokoju i posadzili na kanapie .
- No to słucham Śmieciu. Mogę się tak do ciebie zwracać ? – Zapytał Lisowaty i nie czekając na odpowiedź dodał :
- Tylko pamiętaj, że świeże powietrze może być zabójcze, zwłaszcza na tej wysokości .
Co pozostało. Powoli i w miarę wiernie opisałem jak się to wszystko zaczęło i w jaki sposób pomogłem Zjawisku zniknąć. Oszczędziłem paru technicznych szczegółów oraz pominąłem parę sztuczek, tak, aby choć cześć tej porządnej roboty móc jeszcze kiedyś wykorzystać.
Gdy skończyłem, w ciszy było słychać jedynie lekki wiatr poruszający strzępkami żaluzji w otworze, który rano był oknem .
Usłyszałem ciężkie kroki dochodzące zza ściany. Do pokoju wszedł Wujaszek. Odetchnąłem nieco, gdyż gdyby mnie chcieli stuknąć nie przybywał by tutaj On osobiście – ustny przekaz tego co wiedziałem by wystarczył. I koniec. Tak więc będę żył . Przynajmniej jeszcze jakieś pół godziny .
- Widzisz Śmieciu wzruszyła mnie twoja historia. I na szczęście dla ciebie jest ona prawdziwa.
Na mej twarzy pojawił się znak zapytania, a Wujaszek się dobrotliwie uśmiechnął :
- Zjawisko wróciło do mnie po tym jak Amant okazał się hochsztaplerem i naciągaczem .
No tak . Kobiety – pomyślałem .
-Próbowałeś mnie wydymać, a dymać Wujaszka może jedynie Pani Wujaszkowa . Sam rozumiesz, że zrobiłeś bardzo nieładnie .
Nic nie odpowiedziałem, bo wiedziałem, że nie jest to miejsce, w którym można przerywać Wujaszkowi, a jedynie krótka pauza dla podkreślenia powagi sytuacji. Pominąłem także pewien szczegół w ilości kobiet dymających Wujaszka, ale to naprawdę nie była najlepsza chwila, aby spierać się o tak mało znaczące szczegóły .
- Zjawisko cię pamięta, więc nie mogę cię tak po prostu kropnąć. Poza tym podoba mi się styl w jakim pracujesz. Nie będziesz dla mnie pracował, bo wielokrotnie udowodniłeś, iż pracujesz tylko sam dla siebie, więc to także odpada – głośno myślał Wujaszek – mam zatem dla ciebie ostatnią propozycje. Masz zniknąć z miasta .
Wiedziałem, że ta propozycja nie podlega jakiejkolwiek negocjacji. Niewygodny świadek upokorzenia Wujaszka rozpływa się w sinej dali, nie denerwuje go swoim istnieniem, a przy okazji staje się przestrogą dla innych .
Godzinę później wszystkie rzeczy jakie udało mi się zgromadzić były w moim starym fordzie. Po wjechaniu na wzgórze, z którego roztaczała się panorama na cale miasto, konwojujące mnie auto Lisowatego stanęło na żwirowym poboczu . Kierujący moim autem Kwadratowy także zjechał. Wysiedliśmy i w milczeniu zająłem miejsce za kierownicą .
Na odchodne Lisowaty rzucił :
- Przyjedź tu kiedyś Śmieciu, spraw mi tę przyjemność, abym mógł osobiście wypruć ci flaki
Spojrzałem na niego beznamiętnym wzrokiem i zapuściłem silnik . Nie oglądając się za siebie zjechałem z chrzęstem z pobocza i pomknąłem w kierunku autostrady krajowej nr 2 .
Heh rano, będąc jeszcze na lekkim kacu, nie wiedziałem, że dziś jest pierwszy dzień mojego nowego życia .
Nowe życie zacząłem w Poznaniu . To znaczy było to nowe-stare życie . Pod każdą szerokością geograficzną męty są takie same, siedzą w takich samych zaplutych spelunach, kurewki pałętają się po tych samych brudnych parkach i dworcach, policja żyje za szklaną szybą radiowozu, a ludzie nocy dzielą się na takich co im się sporo wydaje i na takich co sporo wydają. A wszystkim rządzi tak samo skonstruowana struktura z Wujaszkiem na czubku i Kwadratowymi na dole .
Szybko odnalazłem się w tej całej zupie Poznańskiej. Nawiązałem znajomości i zacząłem pracę, na którą zawsze i wszędzie będzie zbyt .
Dni mijały szybko, a interes kwitł . O „Polskim Dreźnie„ zapomniałem już prawie całkowicie. Pozwoliłem sobie nawet na zatrudnienie sekretarki. Ładna osóbka z długimi nogami i dobrze poukładaną głową. Kogoś takiego było mi potrzeba do prowadzenia interesu. Ostatnio zaczęła się nieco dziwnie zachowywać. Mówi mi żebym uważał na siebie, kupuje krawaty, przynosi lunch do biura i bez pytania zostaje po godzinach .
Hmm czego ona chce ?
Zresztą nieważne – nad tym się zastanowię kiedy indziej .
Ostatnio moją sielankę zburzył nieco jeden z poznańskich watażków, Pucio .
- Sprawę mam – powiedział prosto z mostu do słuchawki trzymanej przy moim średnio trzeźwym uchu .
- Taa ? Jaką ? – spytałem patrząc przez przeraźliwie pustą butelkę na barmana siedzącego smętnie w końcu baru i żującego słomkę do napojów .
- Przesyłkę trzeba odebrać. Z Łodzi .
Wytrzeźwiałem .
czukiereczek - pomyślałem . Mam pojechać do miejsca, w którym jedyne co mnie czeka to Lisowaty i jego kompani ?
- Sam jedź – odburknąłem, jak na kiepski żart .
- Nie mogę. Chłopaki z Gdańska chcą coś powiesić i mają z tym problem. Muszę im pomóc .
Fakt, Pucio jest specem od wieszania – jeżeli ktoś chce kogoś lub coś powiesić i ma z tym problem dzwoni do Pucia, a ten rozwiązuje problem i można wieszać, co i gdzie się chce. Proponował mi nawet współpracę próbując złamać mój lęk wysokości przy pomocy argumentu, iż to nie ja będę wisiał. Ale się nie zgodziłem .
- Muszę to przemyśleć – powiedziałem, gdyż powrót na stare śmieci zawsze gdzieś mi pod skórą siedział.
Po paru dłuuugich sekundach milczenia powiedziałem :
- Cel i parametry .
Pucio wiedział, że się zgodziłem – inaczej nie pytałbym o szczegóły.
- 170 – 180 cm długości, delikatne, waga około 40 – 50 kg .
- Człowiek? – zapytałem, przypominając sobie, jak po przeoczeniu takiego szczegółu wiozłem kiedyś teściową kolegi na pace niezamkniętej furgonetki ponad 100 km i to podczas deszczu .
- Niee, nic żywego .
- Kiedy ?
- Przyszły tydzień. Reszta informacji, jak się spotkamy .
- Nara .
I tak oto siedząc na barowym stołku zdałem sobie sprawę, iż czeka mnie powrót do Łodzi. Niezdecydowany, czy to dobrze, czy źle, zamówiłem następną kolejkę .Tym razem podwójną.
Następnego dnia rozpocząłem przygotowania do eskapady. Jedynym autem, które pomieści na tyle duży ładunek, a będzie jednocześnie w miarę zwinne do poruszania się po specyficznej łódzkiej aglomeracji, będzie bus. Nie za duży, nie za mały. Miałem takowy na podorędziu. Krótka wizyta w garażu i okazało się, iż na swoją żółtą T-czwórkę muszę popatrzeć nieco bardziej krytycznym okiem, jeżeli cokolwiek ma z tego wyjść.
Co prawda auto sprzątałem dość regularnie ( zawsze 29 lutego ), więc zacząłem od wyrzucenia z niego wszelakich śmieci . W środku nie było co prawda teczki Bolka, ani rozwiązana zagadki śmierci Kennedyego, ale resztki jedzenia z szoferki wiekowo odpowiadały obydwu tym aktom. Po posprzątaniu i szybkiej serwisówce byliśmy gotowi do drogi. Wybór auta to swego rodzaju zdrada z mojej strony, gdyż zawsze byłem związany z błękitnymi owalami, ale tym razem wygrała funkcjonalność. Przedni napęd T4 oraz jego zawias spowodowały, iż po lekkich modach dało się nią skręcać, a silnik po małym dopieszczeniu spowodował, że byłem chyba jedynym człowiekiem ścigającym się czymś takim na ¼ mili. Dobra, koniec samochwalstwa. Auto i ja byliśmy gotowi. Teraz tylko spotkanie z Puciem, aby ustalić szczegóły i w drogę .
- Sprawa jest delikatna i potrzeba mi kogoś komu ufam – Powiedział Pucio, gdy tylko się zobaczyliśmy .
- Rozumiem – odparłem, nie zadając zbędnych pytań. Wiedziałem, że to czego mam się dowiedzieć i tak się zaraz dowiem, a nic więcej z niego nie wyciągnę . Zresztą po co?
Mniej wiesz, dłużej żyjesz – pamiętacie ?
- …, ale także kogoś komu ufa mój kontrahent.-ciągnął dalej swoim zachrypniętym głosem Pucio- Tylko ty znasz Mafię Łódzką, a teraz jesteś stąd, więc, tak jakby, możemy polegać na tobie obydwaj. Przy tym, co się tam teraz dzieje może być gorąco. Całe Śródmieście i Bałuty szaleją, ryją, czegoś szukają. Ludzie skaczą sobie do gardeł. Tam się po prostu trzeba umieć poruszać .
- Mafię ? – zapytałem i zacząłem się domyślać, kto w Łodzi za mnie poręczył .
- Tak Mafię. Kontakt z nim ustal sam, bo stary jest spalony.
- Spoko mam sposób – odpowiedziałem, gdyż wiedziałem, że wystarczy jak się pojawię w Zgierzu i przejdę po paru spelunach, a Mafia sam mnie znajdzie. Jak będzie chciał .
Poznań żegna mnie krwistym zachodem słońca wdzierającym się w pruskie mury starych kamienic .
Mam nadzieje, że to nie pożegnanie na zawsze .
Droga upływa w monotonii słupków kilometrowych, które wyłaniają się z ciemności, aby zaraz w niej zniknąć za tylnym zderzakiem auta .
Podczas jazdy odbieram parę telefonów. Wieści w końcu się szybko rozchodzą. Dzwonią kolejno: Święty Krzyż, Zachód oraz Wawa. Propozycje są różne - od wspólnej rozpierduchy i załatwienia problemu poprzez wystrzelanie wszystkich, po obietnice pomocy, gdyby się okazało, że będzie nade mną sąd. Wiem jedno – nie jadę tam sam. Sporo ludzi za mnie ręczy.
Po dwóch godzinach jazdy na horyzoncie widzę łunę aglomeracji Polskiego Drezna. Przechodzą mnie dziwne dreszcze. To miasto jakby mnie wołało. Czułem to zawsze, gdy do niego wracałem, ale tym razem nawoływanie jest złowieszcze i przypomina zwodniczy śpiew Syren wodzących żeglarzy na niechybną śmierć.
Zaraz za zjazdem z krajowej dwójki wiem, że wjechałem na łódzką ziemię. Wita mnie neon lokalnej mordowni oraz ruina na wpół zburzonego domu z czarnym stalowym szkieletem spalonego samochodu stojącym tuż obok. Klimacik.
Zjeżdżając ze wzgórza, na którym pożegnał mnie Lisowaty, zagłębiam się w pokryte senną i lepką mgłą pierwsze zabudowania Zgierza. Miasto obejmuje mnie czule, a ja się zastanawiam czy nie jest to aby na pewno uścisk śmierci?
Kurde, to miasto się nic nie zmieniło- stwierdzam po dwóch rundach najsłynniejszymi ulicami. Po drodze zapewniłem sobie nocleg, więc jedyne, co teraz muszę zrobić, to dać się znaleźć Mafii. Stwierdzam, że do tego celu najłatwiej posłuży jedna z miejscowych spelun. Podjeżdżając pod nią stwierdzam, że na samym środku drogi leży rozjechany kot .
Patrzę na niego i se myślę, co on se tak tutaj leży?. Ale go przecież nie zapytam, bo on nie żyje ( miałem 3 z biologii, ale śmierć kota rozjechanego przez ciężarówkę jestem w stanie określić z dużym prawdopodobieństwem ), a jak nie żyje, to mi nie odpowie. Największą zaletą truposzczyków jest to, że nic nie powiedzą. Jakby byli jeszcze nieco żywi, to wtedy przedkładał bym ich towarzystwo nad prawdziwych żywych, ale wtedy mogli by mówić, czyli zdradzać tajemnice, więc koło się zamyka .
Nie zapytam także nikogo w spelunie, co ten kot robi w wejściu, bo każdy mi odpowie zgodnie z prawdą, że leży .
- to Ty se tu poleż, a ja pójdę do środka. Strzelę jednego za Twoje zdrowie – dodaję, ale po chwili stwierdzam że to było lekko nie na miejscu. Choć kot nie wyglądał na obrażonego .
Omijam kotka i wchodzę do jednej z najprzytulniejszych spelun w Zgierzu. Smętny wzrok barmana, wyglądem przypominającego dębowe wieko od zgrubnie ociosanej trumny, spoczywa na mnie. Ale tylko na sekundę. Później podąża dalej w kierunku sali. Wygląda, jakby mnie nie zauważył, albo przynajmniej nie poznał. Jego wprawne ręce pokazują jednak co innego. Wykonują dobrze zapamiętane, wręcz mechaniczne ruchy i już po chwili pojawia się przede mną brudna szklanka z mętnym, ciepłym i odgazowanym napojem o smaku szczyn. Pyszności.
To znaczy, mnie zawsze tutaj takie smakowało, ale to może dlatego, że nigdy nic innego nie serwowali? Nieważne .
To w nim lubię- facet zachowuje się, jakbym ostatni raz był tutaj wczoraj i pomimo tego, że dobrze wie, że właśnie na plecach rysują mi tarcze strzelniczą oraz jak skończyła się cała poprzednia awantura .
- Szukam kogoś – zagajam
- Wiem – odpowiada smętnie barman, po czym następuje cisza .
- Przyjechałem po przesyłkę
- Wiem – i znów cisza
- Mnie też pewnie ktoś szuka
- Taaa
- I co ?
- I cię znajdzie, albo nie znajdzie .
Taa – nie ma to, jak pogadać z kimś tak dobrze poinformowanym i tak wylewnym .
- Przed drzwiami leży kot. Rozjechany – nadal błyskotliwie zagajam
- Wiem – odpowiada Wieko Od Trumny, po czym nalewa mi kolejną porcję szczyn .
- Na koszt firmy – mówi .
O proszę – i życie staje się piękniejsze .
Po opróżnieniu odpowiedniej ilości szklanek stwierdzam, że wystarczająco mocno dałem się dziś znaleźć, a co za tym idzie, można się położyć spać .
Na wyjściu żegnam się z kotkiem leżącym nadal na posterunku i zaszywam się w z góry upatrzonej norze .
Rano budzi mnie upierdliwe brzęczenie telefonu. Zanim ogarniam co się dzieje i układam powoli w głowie wszystko, co się wczoraj stało, w słuchawce słyszę głos:
- Jesteś qarwa ?
- Jestem – odpowiadam wdzięczny głosowi, iż nie zapytał się gdzie, albo kim jestem, bo z tym mogły by być już problemy .
- Dzisiaj wieczorem w centrum. Przygotuj się, bo po przesyłkę trzeba podjechać.
- Dobra – odpowiadam i stwierdzam, iż zarejestrowane informacje trzeba bezwzględnie zapisać w pamięci jako te do wyjaśnienia, ale później. Teraz muszę jasno określić jak się nazywam, gdzie jestem i o co chodzi .
Na powyższe pytania udaje mi się odpowiedzieć w okolicy południa po wlaniu w siebie dwóch dzbanków kawy i trzech pawiach.
Wieczorem podjeżdżam pod wskazany adres. Podczas dojazdu chłonę Łódź taką, jaką jest naprawdę. Stare kamienice i robotnicze studnie powstałe ze zderzenia trzech kultur, oblane lepką mgłą i sennym klimatem proletariackiej dekadencji .Marmurowe chodniki z płyt układanych, gdy było tu największe w Polsce Getto oraz wąskie ulice otoczone budynkami tak, że wydają się stykać szczytami tworząc tunele zamiast ulic .
Heh – to trzeba zobaczyć, aby mogło zachwycić .
Dojeżdżam pod wskazany adres i widzę czekającą sylwetkę przygarbionego faceta z rękami głęboko wbitymi w kieszenie. Kiwa mi głową, a ja jedynie na chwile przystaje w rynsztoku, aby mógł wsiąść niepostrzeżenie. Jedziemy dalej .
Wyboistymi brukowanymi ulicami przemykamy na obrzeża miasta . Tam kluczymy wśród mieszaniny opuszczonych fabryk oraz niedokończonych projektów poprzedniego ustroju . W końcu dojeżdżamy na miejsce. Ciemno i cicho.
Idealne miejsce na cmentarz – myślę i przechodzą mnie dreszcze .
- Tak, to cmentarz . – odgaduje moje myśli Mafia – ale dziś zabieramy z niego tylko przesyłkę .
Parkuję busem na środku placu i obaj wnosimy do niego przesyłkę, delikatnie układając ją na podłodze. Całość przytwierdzamy pasami tak, aby się nie przemieszczała i z chrzęstem zamykam boczne suwane drzwi .
To tyle. Teraz tylko powrót do domu.
- Podrzucisz mnie do centrum? – Pyta Mafia, a ja kiwam głową na zgodę .
Wracamy sennymi uliczkami. Gdy jesteśmy na miejscu zatrzymuję się. Kiwamy sobie głowami . W Łodzi jest taki zwyczaj, że żegna się tylko z wrogami . Z nikim innym.
Na odchodne pytam :
- Tee , dojadę do Fabrycznego ? ( mam na myśli dworzec kolejowy )
- Dojedziesz - rzuca Mafia przez ramię i znika w bramie . Dziwne to było, bo nie bardzo wiedziałem co mi chciał przekazać i dlaczego od razu zniknął. Chciałem zapytać o drogę pośród rozkopanego śródmieścia, ale widać muszę sobie poradzić sam. No cóż, nie pierwszy, nie ostatni raz .
Kluczę po opustoszałych i rozkopanych uliczkach wśród odbudowanych kamienic i zburzonych ruin.W końcu parkuję auto na asfaltowej pustyni będącej placem przed Dworcem Fabrycznym .
Za 20 minut przyjedzie tutaj Express z Warszawy, a w nim mała przesyłka, dzięki której zarobię sporo pieniędzy. To taki mój mały deal na boku. W sumie skoro mam ryzykować, to czemu przy okazji nie zarobić ?
Gdy na końcu torów pojawia się lokomotywa wychodzę z auta i ustawiam się na odpowiednim peronie tak, aby jak najszybciej odebrać przesyłkę od siedzącego w pierwszym wagonie konduktora .
Całość przebiega szybko i sprawnie, a dopiero, gdy wychodzę z dworca mijając sapiącą lokomotywę dociera do mnie sens słów Mafii
„…-Do dworca Dojedziesz”
Oblewa mnie zimny pot, a gdy wychodzę zza zakrętu uderzenie krwi do mózgu powoduje, że czuję się jak ogłuszony .
Bus stoi zastawiony przez dwa czarne auta, a o jego maskę opiera się Lisowaty .
Odwracam się na pięcie, ale za mną stoi już znajomy Kwadratowy, a obok niego jego klon . Tak samo z prawej i z lewej .
- No tak , ochronę dał mi tak daleko jak mógł. Wiedział, że do dworca dojadę i co tam będzie na mnie czekać – myślę i powoli podchodzę do Lisowatego czując zacieśniającą się, jak betonowy mur, zagrodę z Kwadratowych .
- Spadaj – rzucam do niego – szyby mam może i brudne, ale nie mam drobnych, więc jak je umyjesz, to za friko – po czym łapię za klamkę drzwiczek .
Już chwilę później podważam wszelakie prawa fizyki przelatując nad długa maska czarnego Mercedesa stojącego przed T- czwórką . Wynik starcia na moją korzyść- urwałem im znaczek Merca wieńczący obudowę chłodnicy .
Hm, ciekawe jak pójdzie dalej? Niestety zanim zdążyłem zebrać myśli dwóch kwadratowych rozpłaszczyło mnie na bocznej ścianie busa, a Lisowaty metodycznie spuszczał mi srutututu. Po paru zadających sporo bólu, ale nie uszkadzających ciosach ( skubany znał się na rzeczy ), nastała nagła przerwa, a ja usłyszałem znajome kroki .
- Śmieciu, ty tutaj? – Zapytał Wujaszek – Nie wygląda to za wesoło – podsumował
- Spoko. Panuję nad sytuacją – wycharczałem, zastanawiając się, kto mnie jeszcze dziś zaskoczy .
- Widzisz Śmieciu, gdy usłyszałem, że przyjeżdżasz stwierdziłem, że jesteś głupi. Gdy usłyszałem dlaczego, zacząłem się zastanawiać, a gdy zobaczyłem kto za Ciebie ręczy, stwierdziłem, że lojalność jest dziś bardziej w cenie od kurewek z długimi nogami .
W tym momencie Lisowaty się odsunął, Kwadratowi mnie puścili, a ja swobodnie opadłem na ziemię .
- To znaczy, że mogę iść? - zapytałem
- Mnie pytasz? – Odpowiedział pytaniem na pytanie Wujaszek – przecież to Twoje miasto – dokończył .
Po czym, zanim doszedłem do siebie, usłyszałem warkot zapuszczanych motorów i trzask zamykanych drzwi. Zostałem sam na środku asfaltowej pustyni ze znaczkiem mercedesa w zaciśniętej pięści i żółtą T- czwórką obok.
Tak oto przywitała mnie ponownie Łódź. Dla innych brzydkie, brudne i biedne miasto. Dla mnie także, ale przede wszystkim przytulne i kochane. Wystarczy po prostu czasem unieść głowę i spojrzeć nieco dalej, niż pod własne stopy .